O co tu chodzi?
Sam się zastanawiam.
Było tak: ślub, mieszkanie i 100 metrów trawnika do koszenia, zasadzone drzew(k)o, stabilna praca z darmową kawą w fabryce contentu w centrum Warszawy i 200 godzin rozmów na temat imienia dla przyszłego syna (naturalną koleją rzeczy to byłby chyba następny punkt na liście rzeczy do zrobienia przed trzydziestką).
I nagle ŁUP-JEB-ŁUBUDU! Pomysł, że może by jednak z tej w miarę oczywistej ścieżki zboczyć, coś w tym klarowanym planie na życie zachachmęcić, że o Boże, być może trzeba by choć jeszcze raz dać czad, ŻE MOŻE BY TAK RZUCIĆ WSZYSTKO I WYJECHAĆ W PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA. 100% crazyyy, heca hec. Ziarno pod nią zasiali Anka i Mario z dobryrok.wordpress.com (jeszcze raz dzięki za inspirację do wywrócenia życia do góry nogami! przesłaliśmy już Wasz adres naszym rodzinom), sowicie podlewała je Żona. Bo nie powiem, wątpliwości było w bród. Ja to niby taki wariat jestem, ale po każdej psocie jednak miło położyć się na kanapie, napić ciepłej herbaty z cytryną i obejrzeć nowy odcinek „Na Wspólnej”. A tu nagle, że cały świat, że dookoła, że ciągła zabawa w ciepło-zimno… Ale zasadzone ziarno zaczęło kiełkować. Analizy zaczęły być stałym towarzyszem naszych śniadań, argumenty „za” przegryzaliśmy chlebem z hummusem z biedronki, te „przeciw” jedliśmy na deser, a dywagacje oczywiście na kolacje. I w końcu zapadła decyzja: YOLO, JADYMY. Ja i Żona.
Nasz plan wyglądał mniej więcej tak:
- sprzedać mieszkanie
- rzucić pracę
- wyjechać
No i to w PEWNYM uproszczeniu tyle. Plan realizujemy punkt po punkcie. Całą tę eskapadę roboczo określamy jako podróż. Myślę, że to najlepiej oddaje jej charakter. Jaki jest jej cel? Oczywiście odnaleźć siebie 🙂 Podobno łatwiej to zrobić w amazońskiej dżungli niż na wsi pod Siedlcami. Czyli jedziemy tam po NOWE ŻYCIE. Jak nowe życie, to wiadomo – na 9 miesięcy. Orientacyjnym punktem startowym są moje 30. urodziny (o których myślę mniej więcej tak), punktem końcowym – czerwcowe urodziny Żony. Ale równie dobrze możemy wrócić po miesiącu, jak i po 16. Cholera wie, jak to jest z tą całą Ameryką. Łacińską. Bo w końcu na niej stanęło. Uznaliśmy, że świat to za dużo.
Dobra heca wymaga dobrej oprawy. Stąd ten blog. Traktuję go jako platformę komunikacji z bliskimi i dalekimi, notatnik, pamiętnik, a docelowo – maszynkę do zarabiania pieniędzy (to subtelne mrugnięcie do potencjalnych sponsorów; przekaz podprogowy to: CHĘTNIE SIĘ SPRZEDAM). Jedziemy we dwuosobowym zespole Ja+Żona, ale Amerykę będę opisywał swoim okiem. Żona będzie w zamkniętej kuchni, która znajduje się w zakładce „Jej okiem”. Wstęp tylko za okazaniem zaproszenia.
I co? ¡Vamos, amigos!