Machu Picchu – zrób to sam
Machu Picchu i… wszystko jasne. Gigant światowej turystyki i muza dla autorów wielu blogów czy portali podróżniczych. W internecie roi się od rad, jak do MP dotrzeć tanio/wygodnie/szybko/ekstrema
Bilety
Zacznijmy od podstawowego kosztu związanego z wycieczką ma Machu Picchu, czyli od biletu wstępu. Ceny są odgórnie ustalone przez peruwiańskie ministerstwo turystyki, więc niezależnie od tego, czy na MP wybieramy się na własną rękę, czy ze zorganizowaną wycieczką, za wejściówkę zapłacimy tyle samo.
W maju 2017 cennik wyglądał następująco:
- zwiedzenia samych ruin MP – S/. 150
- MP + Montaña Machu Picchu – S./ 200
- MP + góra Wayana Picchu – S/. 200
- zwiedzanie samych ruin Machu Picchu po godz. 11 – S./ 100
Studenci płacą połowę.
Cennik w siedzibie ministerstwa turyzmu w Cusco, gdzie kupowaliśmy bilety, obejmował jeszcze ze dwie pozycje – chyba jakieś muzea, ale powiedzmy sobie szczerze – jechać na Machu Picchu po to, żeby zwiedzać skały w gablotach?
Wejścia na obie góry podzielone są na dwie grupy (7-8 i 9-10). Szczyt jest „zamykany” o godz. 12, więc trzeba do tego czasu się z niej zwinąć – przynajmniej w teorii (my kupiliśmy bilety na drugą turę, wejście zajęło nam trochę ponad godzinę, z Montanii zaczęliśmy schodzić jakiś kwadrans po 12 i nikt nie robił z tego powodu problemu).
Ok, ale wracając do rzeczy. Wejściówki kupiliśmy z 5-dniowym wyprzedzeniem, chcieliśmy bowiem pobuszować nieco po Świętej Dolinie. Maj to początek sezonu turystycznego w Peru, więc gdybyśmy mieli życzenie wejść na MP następnego dnia, też nie byłoby (większego) problemu. Ten pojawia się dopiero w lipcu-sierpniu, gdy liczba chętnych na odwiedzenie świętego miasta Inków wzrasta kilkunastokrotnie. A zwiedzanie Machu Picchu wiąże się z limitami – każdego dnia może tu wejść 2 500 osób. Limity dotyczą też obu gór (400 na Wayana Picchu i 800 na Montañę MP).
I teraz UWAGA: od 1 lipca 2017 r. wchodzi w życie nowy harmonogram zwiedzania MP, który ma spowodować, że turyści będą przebywać w ruinach krócej. Ruch turystyczny zostanie podzielony na dwie tury: 6:00-12:00 i 12:30-17:00. Jednocześnie cena biletu nie ulegnie zmianie. Koniec więc z beztroskim wylegiwaniem się i podziwianiem inkaskich ruin i leniwie spacerujących wokół nich lam. Fernando Astete Victoria, antropolog i szef komitetu zawiadującego Machu Picchu, uznał, że na zwiedzanie miasta spokojnie wystarczą trzy godziny.
To mamy bilet i fajnie, łatwa część z nami. Teraz zaczyna się kombinowanie.
Jak to zrobić tanio?
Planując wycieczkę do MP na własną rękę, trzeba oswoić się z nazwami kilku miejscowości:
- Cusco – wiadomo, pępuszek, tu wszystko się zaczyna
- Ollantaytambo – urocza wioska w Świętej Dolinie, skąd można wsiąść w pociąg do Aguas Calientes
- Aguas Calientes – wioska u podnóży Machu Picchu, która tak bardzo chce zrobić turystom dobrze, że nawet zmieniła swoją oficjalną nazwę na Machu Picchu Pueblo (info przydatne przy szukaniu noclegu na Bookingu)
- Hidroelectrica – elektrownia wodna oddalona od Aguas Calientes o 15 km
No bo tak, sposoby dotarcia do Machu Picchu z grubsza są trzy:
- drogo i drogą (HUE HUE): jeden ze słynnych szlaków Inków, czyli Inca Trail – kilkudniowy trekking z Cusco, którego zwieńczeniem jest dotarcie do zaginionego miasta Inków „od góry”; po drodze mija się od cholery innych atrakcyjnych ruin, a krajobrazy są ponoć takie, że widok samego Machu Picchu już tak bardzo jaj nie urywa; trek może trwać od dwóch do nawet siedmiu dni, zależnie od długości oraz liczebności osób w grupie zmienia się też cena – od ok. 450$ do 850$ za osobę; więcej o legendarnym Inca Trail oraz jego tańszych alternatywach przeczytasz chociażby tutaj.
- drogo i torami: czyli pociągiem Peru Rail. Szybko, komfortowo i na czas. Podróż z Cusco (ze stacji Poroy) do Aguas Calientes trwa niecałe 4 h. Cena biletu jest uzależniona od klasy pociągu, którym chcemy jechać. Najtańszy kosztuje ok. 88$, najdroższy i najbardziej znany – Hiram Bingham (nazwa od kolesia, który odkrył Machu Picchu dla świata) – niecałe 500$. Do Aguas Calientes vel. Machu Picchu Pueblo można dojechać też z dworca w Ollantaytambo, co daje możliwość złażenia tej klawej wioski. Bilet powinien być jakieś 10-15$ tańszy. W ostateczności można również wsiąść do pociągu na ostatnim odcinku jego trasy, czyli w Hidroelektrycę – cena to ok. 30$
- backpackersko: czyli opcja kombinowana; większość trasy pokonuje się minibusem, resztę – pieszo. Jak łatwo się domyślić, na taką opcję się zdecydowaliśmy i w zasadzie o niej będzie ten wpis.
Z poprzedniego wiecie już, że naszą bazą wypadową do wszystkich fajnych (i darmowych) miejsc w Świętej Dolinie była Urubamba. Także zdobywanie Machu Picchu zaczęliśmy tutaj. Dwa dni przed planowaną wizytą w zaginionym mieście Inków kupiliśmy (S/. 40/os.) bilety na minibusa jadącego do Hydroelectriki (warto zrobić to z wyprzedzeniem, bo autobus jedzie z Cusco i próba wsiądnięcia w Uru może spalić na panewce; w samym Cusco bilet można podobno kupić o kilka solidni taniej). I tu haczyk – biletów nie kupuje się na głównym dworcu Urubamby przy Avenidzie Ferrocarril, a w… spożywczaku znajdującym się na tej samej ulicy, ale w zupełnie przeciwnym kierunku, za bankiem BCP.
Busik zabrał nas spod rzeczonego spożywczaka +/- o czasie, czyli o 9 rano. Do Hydroelectriki przyjechaliśmy po 5,5 h (z krótkim postojem na siku i hamburgera – kolejność dowolna – mniej więcej w połowie drogi). Trasa do najprzyjemniejszych nie należy, bo trzęsło jak cholera, ale widoki za oknem przednie.
W necie znajdziecie sporo tekstów opisujących, jak dostać się z Cusco do elektrowni wodnej mniej bezpośrednio, tj. z przesiadkami w miejscowościach Santa Marta i Santa Teresa. I zabijcie mnie, ale nie wiem, w czym ta opcja miała być lepsza od bezpośredniego przejazdu z Cusco (ew. Urubamby) do Hydroelectriki. Cenowo wychodzi w zasadzie na to samo albo nawet drożej (Cusco – Santa Marta to ok. S/. 20-30, Santa Marta – Santa Teresa – ok. S/. 10 i Santa Marta – HE – ok. S./ 5). Może wcześniej bezpośrednich połączeń nie było? A może chodzi o to, że w Santa Teresie są gorące źródła i fajnie się tam zatrzymać na noc? Ale z drugiej strony Aguas Calientes znaczy… „gorące źródła”, więc można się domyślić, że tam też da się wykąpać. Nie wiem. Coś mnie się wydaje, że bezpośredni przelot zawsze stoi wyżej niż taki z dwiema przesiadkami, ale może gdzieś jest haczyk.
W każdym razie – dojeżdżasz do Hydroelectiki. Tu kierowcy busa wysadzają cię pod comedorem, gdzie za S/. 10 lub S/. 15 (opcja z napojem) możesz zjeść obiad. Może ci się wydawać, że to super miłe z ich strony i że to jedyna opcja, żeby posilić się przed finalnym etapem podróży do Aguas Calientes, ale tak naprawdę to NIE. Kilkaset metrów dalej napotkasz szereg innych knajp i restauracyjek, gdzie za podobną lub niższą cenę będziesz mógł zjeść to samo, za to z poczuciem, że to był twój suwerenny wybór.
Po posiłku idziesz za tłumem w kierunku stacji kolejowej. Czeka cię jeszcze szybka rejestracja w księdze gości, gdzie, tak jak przy okazji wizyty w każdej atrakcji w Peru, musisz podać swoje dane osobowe, zawód itd. Trasa w wzdłuż torów kolejowych jest całkiem przyjemna, tylko na samym początku, jakieś 300 m po minięciu stacji, trzeba trochę się powspinać, żeby znaleźć wyżej położone tory, a potem już cały czas idzie się po płaskim, mogąc podziwiać rwące górskie potoki i andyjskie szczyty (dwa z nich to Montaña Machu Picchu i Wayana Picchu – na jedną z nich najprawdopodobniej jutro od rana będziesz się wdrapywać; teraz możesz obejrzeć je od tyłu i zastanowić się, czy kupno biletu z górą w pakiecie rzeczywiście było takim świetnym pomysłem). Spacer wzdłuż torów jest zupełnie legalny, usankcjonowany przez władze Peru (o czym świadczą chociażby znaki ostrzegające przed chodzeniem po torach ze słuchawkami w uszach czy oczami utkwionymi hen, daleko w niebo), ale z europejskimi normami bezpieczeństwa wiele wspólnego to nie ma. W trakcie marszu kilkakrotnie mijał nas pociąg, od którego dzieliło nas kilkanaście centymetrów. YOLO.
Po niecałych trzech godzinach jesteś w Aguas Calientes. Koszmarne miasto. Absolutnie wszystko kręci się tu wokół Machu Picchu. Ulice usłane są hostelami, hotelami, restauracjami i bazarem z turystycznym barachłem. Z drugiej strony, nie wierzcie krążącym w internecie legendom o tutejszych zawrotnych cenach, rzekomo kilkanaście razy wyższych niż gdziekolwiek indziej w Peru. Przesada. Faktycznie jest drożej, ale spokojnie da się zjeść dwudaniowy obiad (tzw. menu turistico) za 10-15 soli. Tyle samo zdarzało nam się płacić w Cusco. Jak wszędzie w Ameryce Łacińskiej, najlepsze ceny znajdziemy na mercado.Inna sprawa, że po raz pierwszy od naszego przyjazdu do Peru spotkaliśmy się tu ze średnio sympatycznym przyjęciem ze strony bazarowych przekupek. Serio miałem wrażenie, że jestem dla nich po prostu chodzącym portfelem – płać mnie sola za głupią kajzerkę i spadaj leszczu zza granicy. A, i trzeba uważać przy płaceniu w restauracjach na cwane kelnerki, które do rachunku samowolnie doliczają sobie napiwek (ewentualnie vat, tax) – warto z góry upewnić się, ile ostatecznie będziesz musiał zapłacić.
Przed udaniem się na zasłużony odpoczynek warto jeszcze pomyśleć o kupnie biletu na porannego busika, który zawiezie cię do bramek Machu Picchu. To chyba najdroższy PKS na ziemi. Za 20-minutową przejażdżkę trzeba zapłacić 12$, ale alternatywą jest ponad godzinna (zależnie od twojej kondycji może być nawet i dwu-) wspinaczka po naprawdę stromych schodach. Jeśli masz w perspektywie zdobywanie jednego ze szczytów górujących ponad Machu Picchu, to serio warto rozważyć busika. Bilet (budka znajduje się naprzeciwko mercado, nie sposób jej nie zauważyć) polecam kupić wieczór wcześniej, dzięki czemu uniknie się kolejek do kas następnego ranka.
Spanie w Aguas Calientes – jeśli zależy ci na opcji budżetowej, nie warto rezerwować noclegu z wyprzedzeniem. Na miejscu ceny zawsze będę znacznie niższe, ale i tak warto się o nie targować. Początkowa często jest wzięta z sufitu (bywa, że i 150-200 soli za pokój). My ostatecznie wylądowaliśmy w B&B, którego nazwy nie pamiętam, gdzie udało nam się wytargować S/. 60 za prywatny pokój z łazienką. Jestem pewny, że można było taniej, ale już trochę nie mieliśmy pary na szukanie. W cenie miła obsługa, czyste łóżka, ręczniki, w miarę ciepła woda i przyzwoite śniadanie (serwowane od 4:30).
I tak kończy się zdobywania Machu Picchu dzień pierwszy. Kolejny to kolejne dylematy.O której godzinie zacząć zwiedzanie MP?
Jedną z najpopularniejszych koncepcji jest pobudka, gdy słonko jeszcze smacznie śpi – tak gdzieś ok 3-4 w nocy, by wyprzedzić innych turystów, być przed bramkami Machu Picchu (otwieranymi o 6 rano) jak najwcześniej i załapać się na spektakularny wschód słońca nad ruinami. Nie powiem, zastanawialiśmy się nad takim rozwiązaniem, ale ostatecznie uznaliśmy, że święte miasto nie zając, a opisana koncepcja ma kilka wad:
- trzeba obudzić się w środku nocy, więc jest się niewyspanym,
- żeby załapać się na pierwszego busika (startuje o 5:30) trzeba być na przystanku dobrą godzinę wcześniej – to nie jest tak, że inni też nie wpadli na pomysł, żeby wstać jak najwcześniej i wyprzedzić innych backpackerów, przeciwnie – wtedy jest największy tłum,
- słońce wschodzi tutaj ok. 6 rano, więc istnieje sporo prawdopodobieństwo, że będziesz je podziwiać w kolejce do busika albo w jego środku.
Nastawiliśmy więc budzik na 6 rano, zjedliśmy śniadanie w pustym już hostelu i ok. 7 byliśmy na przystanku, gdzie bez żadnej kolejki wsiedliśmy do autobusu.
Poza tym, obecnie ok. 65-70% turystów odwiedza Machu Picchu rano. Przyjeżdżając później, unika się więc nieprzebranych tłumów. Zanim dowiedziałem się o zmianie godzin zwiedzania MP, chciałem sugerować, że niegłupim pomysłem jest w ogóle olanie tego ciśnienia, żeby wstawać rano i kupienie sobie tej trzeciej opcji biletowej, czyli wejście do słynnego miasta Inków po godz. 11. My zostaliśmy tu prawie do zamknięcia (zaczęliśmy schodzić ok. 16) i ok. 13-14 MP serio zaczęło świecić pustkami. Ale ta opcja będzie dostępna jedynie do 1 lipca 2017. Można wróżyć, że po tej dacie poranne zwiedzanie nadal będzie bardziej popularne, ale wiadomo jak to jest z wróżbami.
Z górą czy bez góry?
To w sumie pytanie, na które trzeba sobie odpowiedzieć w momencie kupowania biletu na Machu Picchu, ale szczerze pisząc, w moim przypadku było tak, że opcja miasto MP + góra była od początku tak oczywista, że nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby wspinaczkę sobie odpuścić. Jak już na szczyt Montani (to ta wyższa góra; Wayana Picchu jest niższa, ale wchodzenie na nią jest ponoć jeszcze bardziej wymagające) się wdrapałem, to przede wszystkim byłem bardzo zmęczony. Niesamowicie dumny z siebie, ale też pieruńsko zmęczony. Żona to już w ogóle, chciała mnie za ten pomysł ze wspinaczką udusić (jej nawet przeszedł przez głowę koncept, że może by tak jednak nie udawać, że łażenie po stromych schodach to jakaś nasza wielka zajawka). Widok był porywający, ale niewiele gorszy jest ze znajdującej się nieco niżej tzw. bramy słońca, gdzie można dojść po około godzinie lekkiego spaceru. I nie trzeba przy tym pozbywać się dodatkowych hajsów. Gdybym miał więc zwiedzać MP drugi raz, górę bym sobie odpuścił i więcej czasu spędził na rozkoszowanie się samym miastem. No i miałbym 50 soli w kieszeni (a może i więcej, bo wtedy rozważałbym pewnie rezygnację z busika za 12$).
Zrezygnowanie ze wspinaczki będzie miało jeszcze większy sens od 1 lipca, gdy w życie wejdzie ten nowy harmonogram zwiedzania MP. Góra w te i we wte zajmuje jakieś 3 godziny, a później naprawdę chce się choć trochę odpocząć. A i po samych ruinach można bez nudy spacerować przez wiele godzin. Po zmianie harmonogramu na „zrobienie” jednego ze szczytów i nacieszenie się miastem będzie tylko 6 godzin – jak dla mnie zdecydowanie za mało. No, chyba, że wykupi się bilety na obie tury.
Z przewodnikiem czy bez?
Machu Picchu to kolos. Spokojnie można spędzić tutaj kilka godzin, szwendając się między pozostałościami kolejnych pałaców, świątyń i budynków mieszkalnych. I Machu Picchu obroni się samo. Ale jeśli zależy nam na poznaniu choć rąbka tajemnicy związanej z oglądanymi kamieniami, warto rozważyć wynajęcia jednego z wielu czekających pod bramkami MP przewodników. Wtedy imponujące zaginione miasto Inków może stać się jeszcze bardziej imponujące. My na takie zwiedzanie się zdecydowaliśmy i byliśmy bardzo zadowoleni. Skrzyknęliśmy się z przesympatyczną włoską parą i nieco mniej entuzjastycznie nastawioną do życia dwójką z Argentyny i zapłaciliśmy naszej przewodniczce po 20 soli od osoby za hiszpańskojęzyczny (te po angielsku są droższe), półtoragodzinny tour. Dzięki temu nasze zwiedzanie miało jakąś początkową strukturę.
Ile nocy w Aguas Calientes?
Machu Picchu zaczyna pustoszeć po południu, bo standardowa wyprawa do tego miasta Inków wygląda tak, że dojeżdża się do Aguas Calientes wieczorem, nocuje i następnego dnia rusza do bramek ruin jak najwcześniej, bo ok. 12 trzeba już stamtąd zwijać, by zdążyć na autobus, odjeżdżający z Hydroelectriki ok. 15. Jeśli więc nie lubisz pośpiechu, rannego wstawania i tłumu turystów, warto rozważyć dwa noclegi w Machu Picchu Pueblo (jakkolwiek paździerzowe to pubelo by nie było). Dzięki temu w ruinach będzie można pobyć dłużej, a po całym dniu napawania się jednym z siedmiu nowych cudów świata odsapnąć nieco w wygodnym łóżku zamiast w trzęsącym się mikrobusie.
Oczywiście to kolejne rady, które staną się nieco bezużyteczne po 1 lipca 2017. Trochę LYPA.
Droga powrotna
Z samego Machu Picchu zeszliśmy tymi niezwykle krętymi schodami. Zajęło nam to jakieś 1,5 h i naprawdę szczerze się cieszę, że nie wpadliśmy na pomysł, żeby nimi wchodzić. To zdecydowanie przeprawa dla ludzi o mocnych kolanach.
Z Aguas do Hydroelectriki dostaliśmy się tak samo, jak w stronę przeciwną, tj. spacerem wzdłuż torów. Wyruszyliśmy ok. 10:30, bo a) Aguas to paździerz, b) w Hydroelektryce chcieliśmy mieć wystarczająco dużo czasu, żeby zdążyć jeszcze coś oszamać przed 5-godzinną podróżą do Urubamby (większość bezpośrednich busów do Cusco via. Ollanta i Urumbaba odjeżdża ok. 15). Na miejscu byliśmy ok. 13 i okazało się, że jest całkiem sporo chętnych kierowców do zabrania nas z Hydroelectriki znacznie wcześniej. Dosłownie wyrywali nas sobie z rąk. Ostatecznie daliśmy się złapać na kalumnie jednego z nich, który zapewniał, że zawiezie nas bezpośrednio swoją osobową furką do Urubamby za 35 soli. Cena się zgadzała, bezpośredniość już mniej, bo w Santa Marcie musieliśmy się przesiąść do minibusa. Ale niech tam. Mieliśmy czas na obiad. A potem już tylko kilka godzin i byliśmy z powrotem w Uru-bazie.
—
No i tyle. Tak to z grubsza wyglądało. Fantastyczna przygoda, widoki nie do opisania, siódme poty wylane, kolana połamane. Włazisz i czujesz, że żyjesz. Machu Picchu – tam byłem!