JO-flesz: wszystkie cuda tulumskie
Czołem, urwisy! Gotowi na kolejną porcję szalonych przygód dwójki niezwykłych podróżników, odwiedzających najpiękniejsza zakątki tego świata?
Jeśli tak, zapraszam tu albo tu, trochę tu i z całą pewnością tu. Pozostałym (dzięki mamo) proponuję mrożącą krew w żyłach relację z 6-km wyprawy rowerowej z miasta Tulum na plażę i kilka widoków ze budynkami zakonserwowanymi gorzej niż przedwojenne kamienice w warszawskim śródmieściu.
Tulum jakie jest, każdy widzi. Zwykłe miasto uwikłane w niezwykłą historię i rajskie okoliczności przyrody. Żyjemy tu nieco jak pączki w maśle (i chyba doszliśmy do tego, że jednak nie mamy ambicji, żeby żyć jak paczki w podróży – hue hue), a nieco jak blade pangi smażone na tłustym oleju w barze w Ustce. Dzięki innowacyjnemu pomysłowi wyjścia na godzinny spacer do sklepu w samo południe, twarz mam już elegancko spieczoną na januszowego raka. Zasadniczo trzeba więc uznać, że nasz projekt podróżniczy rozwija poprawnie.
Wczoraj był pierwszy dzień szkoły. I emocje takie same jak 24 lata temu, kiedy mama prowadziła mnie i brata na inaugurację roku w zerówce. Jak tam będzie? Czy mnie polubią? Czy nie będę musiał siedzieć obok tego grubego chłopaka z sąsiedniej wioski? I żeby tylko jak będziemy grać w zbijaka nie wybrali mnie na samym końcu! Tutaj dochodził jeszcze lęk, czy po długiej i krętej 600-metrowej drodze, która dzieli nas od Metzli School (nazwa wzięła się – tu się pewni zdziwicie – z języka Majów i oznacza „księżyc”; na marginesie – znowu oszustwo, bo zajęcia zaczynaliśmy o 8:30, gdy po księżycu nie było już śladu) nie napadnie nas wataha dzikich Meksykanów. A ja przecież nie mam fejkowego portfela.
Strachy były trochę na lachy i Metzli okazało się spoko (w sumie nawet całkiem, nie tylko poco – hue hue). Po 3-minutowym teście poziomującym wylądowałem w grupie z parą nauczycieli angielskiego z Wysp i rodaczką Hitlera. Myślę, że się polubimy.
I tak oto rutyna wda się w nasze szalone jak dotąd życie. Przez dwa tygodnie rano będziemy mieć 3 godziny hiszpańskiego, a popołudniami, jak sobie zachcemy, takie rarytasy jak zajęcia z gotowania czy tańczenia. Jestem zachwycony.
No dobra, ale miało być jeszcze o tych całych ruinach (hue hue). Nie po to ktoś się kiedyś tyle napracował, żeby zbudować takie wielkie domy kamieni, żeby teraz byle polaczek tak zupełnie je zignorował. Ruiny – wiadomo, imponujące. Olbrzymie to wszystko, ciągnie się choć oko (jego) wykol, a położone cudnie – na klifie Morza Karaibskiego. Wszystko tak, jak czytałem na tych wszystkich rasowych blogach. Czytałem, że turystów miało być od metra i tutaj moje oczekiwania również nie rozminęły się z rzeczywistością. Jeszcze o 8 rano, tuż po otwarciu bramek do ruin, tak sobie gadaliśmy z Żoną, że chyba jednak trochę przesada, że takie to wszystko wielkie, że no ile tu musi tych ludzi nawłazić, żeby zrobiło się ciasno. Ale już ok 8:45 okazało się, że nie jest to aż takie trudne do zrobienia. 4 autokary zapakowane pensjonariuszami z Ameryki USA, stadko miejscowych podróżników, szczypta nietuzinkowych globtroterów, nasza dwójka i voila – trzeba stać w kolejce do kolejki. To trochę zniechęciło nas do oglądania pozostałych jeszcze do zobaczenia kamieni i szybko ruszyliśmy w drogę powrotną. Rowerami – najpopularniejszymi tutaj, obok taksówek, samochodów i autobusów, środkami transportu. Ciekawe doświadczenie. Obserwując żonę, też mogłem cofnąć się trochę do czasów dzieciństwa i przypomnieć sobie, że jazda na rowerze nie zawsze była prosta jak jazda na rowerze (filmik poniżej pokazuje akurat jazdę na plażę z dnia wcześniej, tj. soboty, ale oddaje mniej więcej, o co mi chodzi, poza tym jest PRZEŚMIESZNY, więc szkoda, żeby Wam go nie pokazać).
No dobra, Misie, to mniej więcej i z grubsza tyle. U nas ok, jeszcze nie chcemy wracać. Jakby się coś zmieniło, damy znać. Fajnie byłoby po jednak-powrocie nie spać na Centralu.
Besos dla Was, celuvki za meksykańskie apteki, żeby miały panthenol.
P.S. Fajnie byłoby też, jakby Wam się chciało pod spodem zostawić jakiś komentarz, że to, co tu JO-widzę jest chujowe albo nie, bo tak to nie wiem, jak bardzo mam się wstydzić
P.S.S. Mamo, zadzwoń z budki, to Ci wytłumaczę, co masz napisać.
siony
Pieprzone celebryty! Ale sie powodzi! A u nas sie zęby wyrzynają, na głowę pada… A wy tacy piekni w tym słońcu i z tymi pełnymi brzuchami?
Zuzanna
love!
Jacek
<3 dziękuję za budujący, merytoryczny komentarz!
Fi
> Zachwalaj widoki
> Pokazując tylko swoją twarz
No ale i tak czytam w ch*j, jestem fanem.
Jacek
#nieliczniAleFanatyczni #takNaprawdęJestemWrowach #więcNiePokazuję