Jak przedostać się z Gwatemali do Salwadoru za mniej niż 50 zł
Ponieważ nie znalazłem w polskim internecie opisu tego, jak za pomocą publicznego transportu pokonać trasę dzielącą gwatemalską Antiguę od czarnych piasków salwadorskiego Wybrzeża Balsamicznego, pomyślałem, że podzielę się swoim doświadczeniem z takiego manewru. Mam nadzieję, że ten wpis zainspiruje niejednego Mirka z Konina do opuszczenia swojej strefy komfortu i ruszenia w szaloną, kilkugodzinną jazdę latynoskimi chicken busami.
Chicken busy to takie stare amerykańskie (w sensie z tej prawdziwej AMERYKI, ze Statuą Wolności i soccerem) autobusy szkolne, które na pewno kojarzycie chociażby z „Foresta Gumpa”. Ze względu na normy bezpieczeństwa (albo coś w tym stylu) nie mogą już szusować po drogach USA i podwozić małych, tłustych Amerykanów do ich school. W krajach tej gorszej, środkowej, Ameryki normy bezpieczeństwa są najwyraźniej inne, bo tutaj autobus, którym 40 lat temu mały Forest dojeżdżał na lekcje w …., w Gwatemali jest witany z otwartymi rękami i wcielany do taboru miejscowego PKS-u. Dla hecy i podkreślenia, że to już inna Ameryka, bardziej kolorowa i crazyyy, nowi właściciele odpowiednio ją pimpują, by w efekcie z nudnego i grzecznego pomarańczowego school busa made in USA, zrobić takie cudeńka:
Nazwa wzięła się zapewne stąd, że w środku poznajesz na własnej skórze, jak się czują kurki z chowu klatkowego.
Wydostać się z umiarkowanie gościnnych progów Gwatemali można w zasadzie na dwa sposoby. Szybszy i bardziej komfortowy to oczywiście shuttle. Wystarczy pójść do jednej z kilkunastu działających w Antigle (czy dowolnym innym gwatemalskim mieście) agencji turystycznych i poprosić o transport do San Salvadoru, El Tunco lub innego, popularnego kierunku w Salwadorze. Jeden minibus, jakieś 3-5 godzin jazdy (zależy od kierunku), minimum formalności i jest się po drugiej stronie granicy. Haczykiem jest oczywiście cena – taka usługa to koszt jakichś 160-300 Q (80-150 zł), zależnie od tego, jaką ceną uda się w agencji utargować.
Druga opcja, którą opisuję poniżej, jest nieco bardziej wymagająca, wiąże się z 4-krotną zmianą autobusu i prawie 8 godzinami w drodze, ale ostatecznie zakosztuje cię jedyne (+/-) 80 Q (ok. 40 zł) i dostarczy zdecydowanie więcej wrażeń i emocji niż wygodny shuttle.
1. Antigua – Escuintla (ok. 1 ha, 8 Q)
Całą przeprawę warto rozpocząć jak najwcześniej, 8-9 rano będzie dobrym pomysłem (ja wyjechałem z Antiguy o 10 w sobotę i nie zdążyłem na ostatni autobus w finalnej części podróży).
Pierwszym krokiem jest udanie się na dworzec autobusowy w Antigle i odnalezienie chicken busa jadącego w kierunku miasta Escuintla. Mniej więcej co 20-30 min. odjeżdżają one z fragmentu „dworca” (to w zasadzie olbrzymie klepisko nieopodal jeszcze większego bazaru) znajdującego się po jego lewej stronie. Wystarczy zapytać któregoś z napotkanych kierowców i z pewnością z uśmiechem na twarzy wskaże odpowiedni kierunek.
2. Escuntila – El Salvador Frontera (ok. 2 ha, 50 Q)
Po dojechaniu do Escuintli (wysiadamy na ostatnim przystanku, na dworcu autobusowym – też bazar) należy wyjść na dużą, ruchliwą drogę koło dworca i skręcić w prawo. Po kilkunastu metrach powinniśmy zobaczyć zieloną stację benzynową. Stąd odjeżdżają chicken busy (choć podobno zdarzają się też nieco bardziej komfortowe autobusy), które podrzucą nas pod samą granicę z Salwadorem. Wystarczy upewnić się, czy bus jedzie w kierunku Frontera. Tu pewnym novum jest, że po zapłaceniu dostaje się bilet na przejazd (miał przydać się w którymś momencie podróży, ale ostatecznie tak się nie stało, niemniej – rada taka, że warto go zachować do końca trasy). Chyba wynika to z tego, że to już nie są publiczne, gwatemalskie autobusy, ale prywatna firma przewozowa o nazwie Delta Bus (taka nazwa widnieje na bilecie), ale to w sumie nieistotny detal. Grunt, że działa bez zarzutu. Na swój autobus w kierunku granicy nie czekałem nawet minuty.
3. Przekraczanie granicy (pieszo)
Po opuszczeniu autobusu czeka nas krótki spacer. Po stronie gwatemalskiej trzeba podejść do okienka i wziąć kwitek, który za kilka minut przekażemy celnikowi z Salwadoru (jako że oba państwa mają umowę graniczną, nie dostajesz żadnego stempla do paszportu). Jeden punkt od drugiego dzieli most (jakieś 10-15 minut marszu, alternatywą jest podwózka rikszą), na którym zazwyczaj stoi od chuja tirów, a pod którym leży jeszcze więcej śmieci. Rozkoszujmy się ostatnimi chwilami w Gwatemali!
4. El Salvador Frontera – Sonsonate (ok. 2 ha, 0,90 $)
Po tym jak oddamy salwadorskiemu celnikowi swój kwitek, idziemy cały czas prosto, mijając wszystkie urzędnicze budynki (po lewej stronie), a następnie prowizoryczne knajpy i małe skrzyżowanie (po prawej), aż dojdziemy do żwirowego parkingu, na którym stacjonują salwadorskie chicken busy. Wsiadamy do tego, który jedzie do miejscowości Sonsonate. Tu od razu spotka nas miła niespodzianka – o cenę biletu nie trzeba się wykłócać. W autobusie wisi jak malowane ciele informacja z cenną biletu i dokładnie tyle bierze od ciebie kierowca.
5. Rozwidlenie dróg – La Perla (1 ha, 0,45 $)
Z Sonsonate można w zasadzie dojechać do każdej większej miejscowości w Salwadorze. I mój pierwotny plan zakładał, że właśnie stamtąd dojadę do El Tunco. Współpasażerowie podróży przekonali mnie jednak, że większy sens ma wcześniejsza wysiadka, na rozwidleniu dróg, z których jedna prowadzi do Sonsonate, a druga – do El Libertad, największego miasta Wybrzeża Balsamicznego. Wystarczy złapać autobus jadący w jego kierunku i wysiąść odpowiednio wcześniej, w El Tunco.
Tak też zrobiłem. O 17 nadjechał autobus. Jak się później okazało – ostatni tego dnia (czy ze względu na sobotę, czy zawsze tak jest – nie wiem). W dodatku jego ostatnią stacją nie był Libertad, a La Perla – mała wioska, którą od El Tunco dzieli jakieś pół godziny jazdy samochodem.
6. La Perla – El Zonte (20 min., 0 $)
Gdy autobus dojechał do stacji w La Perli, było już zupełnie ciemno. Skoro tyle się namęczyłem, żeby zaoszczędzić na tej wyprawie, taksówka nie wchodziła w grę. Wyciągnąłem więc kciuka i czekałem na okazję. Na szczęście po mniej więcej pół godzinie pełnego napięcia oczekiwania na uprzejmego kierowcę, zatrzymał się czarny Nissan z przemiłą hiszpańsko-salwadorską parą w środku, która jechała w kierunku El Tunco. Chłopak, Luis, okazał się wielkim lokalnym patriotą i znawcą geografii swego kraju, obiecał, że jeśli w ciągu kilku kolejnych dni będzie miał trochę czasu, może wybrać się z nami na wycieczkę do mniej oczywistych atrakcji Salwadoru. Dziewczyna, Celia z Hiszpanii, od pół roku mieszka w okolicach El Tunco. Zasugerowała, że jeśli nie do końca leży nam klimat nadmorskiego kurortu z setką knajp, straganów i dyskotek, lepszym pomysłem niż El Tunco jest położona nieco wcześniej miejscowość El Zonte – cichsza, mniej turystyczna, a z równie pięknymi plażami. Jej opis przekonał mnie na tyle, że ostatecznie, ok. 19, czyli po 9 godzinach od wyjechania z Antiguy, wylądowałem w hostelu Las Palmas w miejscowości El Zonte (ponieważ było już późno nie grymasiłem na wygórowaną ceną 10 $ od osoby; następnego dnia zmieniłem lokum na prawie dwa razy tańszy hostel Canegue), gdzie rano czekały na mnie takie widoki:
Buziaki Misiaki!